Niedaleko Trzebiela, w powiecie żarskim na Łużycach Dolnych, leży potężny kamień, zwany w tradycji ludowej czarcim głazem. Rzecz miała się otóż następująco. Przed wielu, wielu laty żył w Kamienicy młynarz Hynka wraz z żoną Barbarą, rozsądną i obrotną niewiastą, która radziła sobie w każdej sytuacji życiowej i zawsze stawiała na swoim.
Hynka był natomiast człowiekiem łatwowiernym i dobrodusznym. Od czasu do czasu potrafił być jednak bardzo uparty, co jego żonę niejednokrotnie przyprawiało o złość. Koniec końców jednak i tak zawsze ona miała rację.

Nie mieli syna, który mógłby odziedziczyć dobrze prosperujący młyn wraz z polem i łąką. Mieli za to powabną 17-letnią córkę.
W tamtych czasach czart często przybierał postać ludzką, grasując po okolicy. On to ujrzał swego czasu piękną młynareczkę Elżunię, tak ją sobie upodobał, że postanowił się do niej zbliżyć. Nie była to jednak łatwa sprawa, młynarzowa Barbara bowiem nie spuszczała Elżuni z oczu. Diabeł zamienił się tedy w wędrownego czeladnika młynarskiego i zapytał o pracę w kamienickim młynie, a tej było akurat co niemiara: trzeba było naostrzyć żarna, naprawić stryszki i poddasza na przechowywane ziarno i wykonać wiele innych robót. Wszystko, czego by się dziarski młynarczyk nie tknął, szło jak z płatka. Wkrótce stał się w młynie niezbędny.

Dziwnym wydawało się tylko, że od czasu przybycia nowego czeladnika żyto sypało się tak dobrze, jak nigdy przedtem. Coraz więcej gospodarzy zajeżdżało przed młyn, jako że się rozniosło, że mąka z kamienickiego młyna jest szczególnie biała i sypka, odkąd w młynie pojawił się czarny młynarczyk. Hugon, jak zwano nowego przybysza, był zawsze wesoły i dobrej myśli. Śmiał się, pokazując swe błyszczące białe zęby i potrząsał czarnymi kędziorami, że aż się “skry sypały”. Tak twierdziła przynajmniej młynarzowa Barbara, która przechodząc raz w ciemności przez strych, miała widzieć sypiące się iskry, tak że w odruchu przerażenia krzyknęła: “Ogień, pali się!” Dopiero głos czarnego Hugona uspokoił młynarzową. Od tej chwili jednak młynarczyk począł budzić w niej obawę. Postanowiła zdwoić swą czujność.

Nie uszło jej uwadze, że piękna Elżunia chętnie przebywa w pobliżu młynarczyka, przekomarzając się z nim. Powiedziała o tym młynarzowi Hynce. Na co ten rzekł: “Nie mogę brać Elżuni za złe, że jej się Hugon podoba, ani Hugonowi, że lubi naszą Elżunię. Hugon zna się na robocie i jest zdrowym, dziarskim kawalerem. To że ma nieco sztywną nogę po wypadku w młynie, w którym terminował – jak powiada – nie stanowiłoby dla mnie przeszkody, aby mieć go za zięcia.” Na te słowa młynarzowa sarknęła ze złością. Tym samym tylko pogorszyła sytuację, tym razem bowiem młynarz się uparł i nic nie można było zrobić.

Dotychczas Hugon spożywał posiłki wespół z pozostałą służbą. Jednakże od następnej niedzieli miał zasiąść przy stole razem z młynarzami. Taka była wola Hynki i tak miało już zostać. Barbara musiała na to przystać.

Starym dobrym zwyczajem rodzina młynarza odmawiała modlitwę przed posiłkiem. Wiedział o tym Hugon i dlatego szukał sposobów, by modlitwy uniknąć. Przychodziły mu wtedy do głowy przeróżne wykręty. Najpierw czynił wszystko, aby akurat w tym czasie mieć coś ważnego do zrobienia i przychodził do stołu z chwilą, gdy Elżunia kończyła już pacierze. Nim jeszcze rozpoczęto modlitwę dziękczynną po posiłku, rozlegał się chrobot młyna. Trzeba było iść zasypać ziarna, by się żarna nie przegrzały. Trwało to jakiś czas. Młynarzowa już dawno zauważyła, że Hugon rozmyślnie unika modlitwy. Od pozostałej służby dowiedziała się, że w niedzielę także nie chodzi na mszę. Nie zabrakło go natomiast nigdy na potańcówkach, zabawach dożynkowych czy w bijatykach. Jeśli sam w nich nie uczestniczył, to tym bardziej podżegał awanturników, nie szczędząc uszczypliwych uwag.

Zbliżały się osiemnaste urodziny pięknej córki. Wbrew wszelkim staraniom młynarzowej Hugon i Elżunia byli już po słowie. Wkrótce miało odbyć się wesele. Takie było ich wspólne życzenie. Jednakże nie w kościele, tak jak tego chciała Elżunia. Hugon poprosił młynarzy o jej rękę. Hynka nie miał nic przeciwko temu, tym bardziej niechetna była jednak Barbara. Odpytała Hugona z całego katechizmu, ale nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Zaczęła wtedy go besztać i obrzucać wszelkimi wyzwiskami, jakie zna tylko ludzki język. Hugon sądził, że młynarzowa go przejrzała, dlatego czmychnął z młyna, odwrócił się jednak jeszcze za drzwiami i krzyknął: “Czekajcie, jeszcze dziś o mnie usłyszycie!” i zniknął w lesie. Młynarz począł biadać, Elżunia płakała rzęsistymi łzami. Tylko młynarzowa zacisnąwszy zęby, zabrała się do pracy. W tym dniu nikt nie był w stanie przeciwstawić się jej woli.

Wczesnym wieczorem posłała wszystkich domowników do łóżka. Młyn nie pracował, gdyż młynarz zmęczony a Hugon, który zazwyczaj szczególnie chętnie pracował w nocy, wziął nogi za pas. Owinięta szczelnie czarną chustą Barbara przemykała się wokół swego obejścia. Była pewna, że bies będzie chciał porwać jej śliczną córkę. I miała rację. Otóż około północy ujrzała czarną postać zgiętą pod wielkim ciężarem, która zbliżała się po cichu do młyna. Rozpoznała w niej Hugona. Po co mu ten ciężar? – pomyślała. Czyżby chciał ich wszystkich zabić? Trzeba było szybko działać. Zaczęła zatem naśladować pianie koguta, jako że wiedziała, że zły nie cierpi tego krzyku. Hugon zawsze obrzucał kamieniami koguta z młyna, gdy ten zaczynał piać.
Ledwie młynarzowa po trzykroć zapiała, już obudziły się wszystkie koguty w sąsiedztwie, piejąc na potęgę. Gdy tylko pierwszy zapiał, Hugon z przerażeniem opuścił olbrzymi ciężar, zatykając sobie uszy. Z chwilą gdy koguty zaprzestały piania, zegar na wieży kościelnej w pobliskim Trzebielu wybijał godzinę pierwszą. Rozbłysnął płomień, po nim rozległ się huk i po Hugonie ślad zaginął. Tylko przeraźliwy swąd siarki rozszedł się po okolicy.

Młynarza i pozostałych domowników wyrwał ze snu potężny huk. Hynka krzyknął na żonę, zapalił światło, a widząc, że łóżko Barbary jest puste, ubrał się pospiesznie. Stojąc w drzwiach, wzniósł latarnię ku górze. Wkrótce nadeszła Barbara i pociągnęła go za sobą w miejsce, gdzie Hugon zrzucił ciężar, którym chciał roztrzaskać młyn. Był to głaz ważący wiele cetnarów. Odbite było na nim końskie kopyto, symbol diabła. Był taki ciężki, że żadna ludzka siła nie była go w stanie udźwignąć. Przeto leży w tym miejscu do dziś dnia.

Piękna Elżunia wyszła później szczęśliwie za mąż za jasnowłosego Frycka. Zawdzięczała to wszystko swej rozsądnej i przezornej matce, młynarzowej Barbarze. Młynarz Hynka od tej chwili już nie obstawał przy swoim.